Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Ilość stron: 296
Ocena: 4/6
Książkę Marii Ulatowskiej
przywiozłam z jednego z biblionetkowych spotkań. Właściwie to wcześniej
niewiele o niej słyszałam, ale i tytuł, i okładka są intrygujące. Zastanawiałam
się jaka historia może znaleźć się w tej powieści.
I muszę się przyznać, że ta
historia nawet mi przypadła do gustu. W książce poznajemy
trzydziestokilkuletnią Annę Towiańską, mieszkankę Warszawy, która właśnie dostała spadek. I to
spadek nie byle jaki. Dziedziczy dworek w małej miejscowości Towiany na
Kujawach. Dworek ten położony jest w pięknej okolicy, ale niestety jest w opłakanym
stanie. Anny jednak to nie zraża. Postanawia zostać i zrobić w nim remont.
Oczywiście nie własnoręcznie, ale nie będę za dużo zdradzać.
Jak już wspomniałam wyżej,
książka mi się spodobała, a bohaterkę polubiłam. Jest może trochę cukierkowata, ale z przyjemnością
śledziłam poczynania Anny. Chociaż i historia jej rodziny do
nudnych nie należy. Ale jedną rzecz chciałabym wytknąć. Otóż, skoro już główna
bohaterka, dziedziczka dworku, ma na imię Anna, to niepotrzebnie to samo imię
dostały jej matka i babka. Oczywiście, są rodziny, gdzie imię dziedziczy się z
pokolenia na pokolenie, ale czytając książkę czasem można się pogubić. Ogólnie jednak
sądzę, że mogę książce z czystym sumieniem dać ocenę 4/6. I nawet jestem
ciekawa drugiej części. Jak mi wpadnie w ręce, przeczytam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz