niedziela, 28 maja 2017

293. Brian Lumley "Dotyk"

Tytuł oryginału: „Necroscope: The Touch”
Wydawnictwo: vis-a-vis/etiuda
Rok wydania: 2007
Tłumacz: Robert Palusiński
Ilość stron: 464
Ocena: 4/6

Ostatnim razem, kiedy pozwoliłam sobie napisać kilka słów o powieści Briana Lumleya, to nieco narzekałam. Ale małe zniechęcenie nie spowodowało, że rzuciłam serią o Nekroskopie w kąt. Chociaż nadal uważam, że Nekroskop jest tylko jeden, a że inni mieli takie zdolności jak on…

Może jednak trochę o książce.

Jak już kiedyś wspominałam, moją sympatię wzbudzili nieodłączni bohaterowie serii, czyli Wampyry. Tym razem jednak musiałam pogodzić się z tym, że Wampyrów nie ma w powieści. No, ale gdyby nie było dziwnego przeciwnika, z którym Wydział E musiałby walczyć, to zapewne nie byłoby książki.  A skoro jednak jest, to i na Ziemi są nieziemscy przybysze. Tym razem są to mieszkańcy odległej planety Shing. Trójka opętanych i złych Mordrich, którzy potrafią dotykiem spowodować śmierć. Kolejnym nieziemskim bohaterem jest Shania, przedstawicielka rasy Shing, pochodząca z tej samej planety co Mordri i posiadająca podobne zdolności, ale wykorzystująca je w inny sposób. Shania ma też cel. Chce zemścić się na Mordrich za to, że zniszczyli jej planetę. W jej działaniach pomoże jej Scott, który w dość intrygujący sposób odziedziczył zdolności Harry’ego Keogha i który ma też swój powód, żeby zemścić się na Mordrich, a zwłaszcza na jednym z nich. Wspomniany już Wydział E też nie pozostanie bezczynny, w końcu nieziemskie istoty i zjawiska, to ich specjalność.

Czy będę marudzić bardziej niż poprzednio?

Niekoniecznie. Z jednej strony jak już wspomniałam nieco wyżej utwierdziłam się w przekonaniu, że Nekroskop jest tylko jeden. Chociaż racja, sam jeden nie byłby w stanie zrobić wszystkiego i zwalczyć całego zła tego świata (zresztą nie tylko tego) i zapewne dlatego inni przejmują jego zdolności. Z drugiej strony ta część ostatecznie okazała się nieco ciekawsza niż poprzednia, więc narzekać nie będę.
                                                                                     
Pomysł z przybyszami z innej planety na początku wydał mi się nietypowy, ale to zapewne dlatego, że dotąd jako czarni bohaterowie niepodzielnie rządziły Wampyry. Taka zmiana to jednak plus, choć trzeba się do niej nieco przyzwyczaić. I jeśli sądziłam, że ta seria już niczym mnie nie zaskoczy, to nieco się pomyliłam.

Czy będę jeszcze sięgać po Briana Lumleya?

Właściwie to dlaczego nie? Nie wiem, czy w kolejnych powieściach pojawią się nowi bohaterowie, ale może mnie zaskoczą. Co zapewne okaże się za jakiś czas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz