Wydawnictwo: Wydawnictwo W. A. B.
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 416
Ocena: 5,5/6
W
ostatnich tygodniach wróciłam do twórczości Marcina Wrońskiego i przeczytałam
ostatnie nieprzeczytane książki z cyklu o Zygmuncie Maciejewskim. Komisarz jest
jedną z moich ulubionych postaci, więc powieści o jego perypetiach zaliczam do
ulubionych.Z
trzech ostatnio przeczytanych najlepszą książką, moim skromnym zdaniem, są
„Gliny z innej gliny”, co ważne są to opowiadania, nie powieść. Warte
podkreślenia do napisania powieści zaproszeni zostali Ryszard Ćwirlej, Robert
Ostaszewski i Andrzej Pilipiuk, ale do tego wrócę później. Muszę przyznać, że
zanim zaczęłam czytać, to miałam wątpliwości, czy w przypadku przygód Zygi
opowiadanie to nie za krótka forma i kto to widział w ogóle opowiadanie,
przecież powieść byłaby lepsza. Ale nie, mogę powiedzieć wprost. Pomyliłam się,
opowiadanie (właściwie ich zbiór) też jest świetne.
Chociaż
osobiście wolę przedwojenne zagadki, które rozwiązywał Zyga, to muszę
powiedzieć, że te opowiadania, których akcja toczy się po wojnie też okazały
się wciągające i jak się okazuje Zyga nie pracujący już w mundurze nie wychodzi
z gliniarskiej formy, wtedy, kiedy trzeba. Ale wiecie, podobał mi się
(jakkolwiek to nie zabrzmi) Olek Maciejewski, może i na początku kariery był…
hmmm, nierozgarnięty, to okazał się ciekawą postacią (chociaż fakt,
niekoniecznie zawsze trzeźwy). Zakładam, że opowieści o perypetiach milicyjnych Olka mogłyby być
kolejną ciekawą serią Marcina Wrońskiego, ale chyba faktycznie autor
Maciejewskich ma powyżej uszu.
A
teraz wrócę do wcześniej wymienionych twórców, którzy do zbioru dorzucili swoje
przysłowiowe trzy grosze: Ryszard Ćwirlej („Podwójny nelson”), Andrzej Pilipiuk
(„Sejf”), Robert Ostaszewski („Ten cholerny wrzesień”). Czy to był dobry pomysł, żeby pisali o
Maciejewskim? Nooo, całkiem niezły, chociaż gdybym miała szczególnie kogoś
uhonorować, chyba najbardziej wyróżniłabym Roberta Ostaszewskiego, ale Róży –
detektywa bym się nie spodziewała i tu miałabym trochę wątpliwości, Z drugiej
jednak strony, dlaczego nie.
Zmierzając
powoli do końca… Chyba powinnam znaleźć błędy, niedociągnięcia, niekonsekwencje
itd. Wiecie, faktycznie książka jest świetna, skoro nic paskudnego nie rzuciło
mi się w oczy. Wręcz łezka w oku mi się zakręciła, że to już koniec serii, ale
wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć. Chyba przyjdzie mi wrócić co całej
serii od początku.