
Tytuł oryginału: „Different seasons”
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1998
Tłumacz: Zbigniew A. Królicki
Ilość stron: 512
Ocena: 5/6
Na „Skazanych na Shawshank”
polowałam już od dłuższego czasu. Zwłaszcza, że biblionetkowe polecanki od
dawien dawna tę książkę mi polecały. W końcu udało mi się wypożyczyć ją w jednej z
bibliotek. A skoro już ten opasły zbiór czterech opowiadań (tytuł pierwszego z
nich jest jednocześnie tytułem polskiego wydania książki) wpadł w moje ręce, to nie czekałam, tylko zabrałam
się za czytanie.
Jak już wyżej wspomniałam,
pierwszym z czterech opowiadań są „Skazani na Shawshank”. I od razu się przyznaję,
że filmu na nim opartego nie widziałam. Jestem jednak przekonana, że koniecznie
muszę to nadrobić. Zaciekawiła mnie historia dwóch więźniów Shawshank. Są
nimi Rudy i Andy. Pierwszy z nich jest opowiadającym historię, drugi zaś bohaterem tegoż
opowiadania i jednocześnie przyjacielem Rudego. Człowiekiem, któremu po kilkuletnim pobycie w więzieniu udaje się
uciec. Aż żałowałam, że opowiadanie nie było dłuższe, bo jestem niezmiernie
ciekawa jak mogły się potoczyć dalsze losy Andy’ego i Rudego, który też ostatecznie opuścił więzienie. To mogłaby być fascynująca historia.
Kolejne opowiadania w książce: „Zdolny
uczeń”, „Ciało” oraz „Metoda oddychania” również mnie mniej lub bardziej zainteresowały. Choć osobiście to ostatnie uznałam za najbardziej intrygujące.
Bohaterami „Zdolnego ucznia” są
zbrodniarz wojenny Kurt Dussander (ukrywający się pod nazwiskiem Arthur Denker)
oraz młody chłopak Todd – tytułowy zdolny uczeń. Odkrywa on prawdziwą tożsamość
Denkera i pewnego dnia bez wyrzutów sumienia oznajmia to byłemu komendantowi
obozu w Patin. W ten sposób zaczyna się znajomość starego i młodego człowieka. Znajomość,
która nie kończy się szczęśliwie. Nie powiedziałabym, że opowiadanie jest
nudne, choć z wszystkich czterech podobało mi się najmniej. I nie chciałabym
spotykać ludzi z charakterami podobnymi do charakterów dwójki głównych bohaterów.
Bardziej spodobało mi się i
przekonało „Ciało”, trzecie w kolejności opowiadanie. Jego bohaterami jest
czwórka kilkunastoletnich chłopców. Pewnego dnia jeden z nich podsłuchuje
rozmowę brata z kolegą. Dowiaduje się z niej, że znaleźli oni zwłoki zaginionego
kilka dni wcześniej chłopca. Przekazuje tę wiadomość swoim kolegom. Chłopcy po krótkiej
naradzie postanawiają iść na wyprawę i także zobaczyć ciało. Wyprawa okazała się pełną
przygód, ale czy po jej zakończeniu przyjaźń chłopców przetrwała? Nie. Ale
szczegółów pozwolę sobie nie zdradzać.
Ostatnie opowiadanie w książce,
czyli „Metoda oddychania”, bardzo mnie zaintrygowało. A czemu? Oto mamy klub.
Klub dość tajemniczy, do którego należy kilku starszych panów. Klub
bez statutu, księgi gości oraz wszelkich innych formalności. Spotkania klubu odbywają się w pozornie zwykłym
mieszkaniu, choć samo mieszkanie jest pełne niezwykłych przedmiotów.
Najważniejszym obyczajem klubu jest opowiadanie historii, a główną zasadą jest
to, że ważna jest historia, a nie opowiadający. Właśnie taką historią jest
tytułowa „Metoda oddychania”, a jej bohaterką jest młoda kobieta w ciąży,
która dzielnie stawia czoło przeciwnościom losu. Lecz sam dzień porodu kończy się
nieszczęśliwie. Podobnie jak wyżej pozwalam sobie nie zdradzać zbyt wiele.
Podobnie jak w przypadku „Skazanych na Shawshank” żałuję, że opowiadanie nie
jest dłuższe. Tylko, czy aby na pewno wtedy byłoby ciekawsze. Nie mam pojęcia. Choć chętnie poczytałabym jeszcze o tajemniczym klubie.
Tak
więc mam za sobą cztery opowiadania. Dwa nich bardzo mi się spodobały, dwa
trochę mniej. Jednak całą książkę oceniam wysoko. Pomimo tego, że czytając
niektóre opisy (zwłaszcza w „Zdolnym uczniu”) nieco się krzywiłam ani razu nie
miałam ochoty rzucić książką w kąt. Utwierdziłam się w przekonaniu, że Stephen
King pisać potrafi. Ta książka przekonała mnie ostatecznie, że warto go
czytać.